Opublikowano:
22 maja 2023

Poczta, czyli co może pójść nie tak? Otóż wszystko :D

Jako że sklep zmarchwiwstał i pojawiły się zamówienia, to przychodzi ten moment, że trzeba cały ten kołchoz ogarnąć, opisać, spakować i wysłać. A że Pocztą jest taniej wysłać wlepę czy dwie niż kurierem, to wybieracie tę opcję i potem się dzieją takie rzeczy…

 

Przede mną kilkoro starszych Państwa w kolejce (do jednego jedynego okienka) i już na dzień dobry Poczta wprowadza swojską, sielską atmosferę. Z rozmów prowadzonych pomiędzy znajomymi lub głośno przez telefon, dowiemy się o tym, co u wnuków, których lekarzy warto omijać i gdzie na bazarze najlepsze jajka. Miło, serdecznie.

 

Gdy docieram już do okienka, tuż przy nim atakują mnie czekoladki i energetyki – myślę, no aż tak bardzo się tym czekaniem nie zmęczyłem – ja głupi, nie wiedziałem / zapomniałem, że to na dalszą część przygód. Wyjęty z torby plik kilkudziesięciu kopert powoduje lekko wyczuwalny jęk zawodu u kilku osób, które zebrały się już za mną. Szczęśliwie, mam też pocztową książkę adresowo nadawczą (którą Poczta udostępnia w pliku pdf, żeby było łatwiej…), więc przynajmniej potwierdzenia na kilku kartkach, a nie na każdym jednym druczku dla każdej jednej sztuki…

 

Koperty mam zawczasu ułożone w kolejności identycznej, jak wpisy w książce nadawczej, sympatyczna Pani z okienka nakleja jedną wklejkę na kopertę, drugą do książki nadawczej – i tak kilkadziesiąt razy. Irytacja za mną zaczyna przybierać wymiar grozy, ale – so far, so good. Jednak nie.

 

Każda koperta musi teraz dostać, osobno, specjalną pieczątkę „polecony” (która akurat działa) i stempel dobowy, który po kilku uderzeniach postanawia rozpaść się Pani z okienka na kawałki… No nie jej wina przecież, aż mam ochotę kupić jej praliny Delfina za 2,99 na poprawę humoru, jednak nawet tego nie mogę uczynić – Pani znika, za chwilę z zaplecza rozlega się wezwanie działu technicznego „Zbyyyszeeek, ta pieczątka…” – i już po kilku chwilach Pani wraca, z przyrządem profesjonalnie naprawionym gumką recepturką. Tymczasem emerytce za mną z emocji zaczyna już chyba więdnąć trzymana w torbie marchew…

 

Dzielnie (acz z dużo większą dozą ostrożności) przybijana na powrót pieczątka dobowa już przy trzecim powtórzeniu powoduje lekki grymas zażenowania u Pani z okienka – „Wie Pan, chyba się data przestawiła, to może ja Panu już później podbiję…” Nie mając już zbyt wiele chęci i ochoty na kolejne przygody z pieczątką stwierdzam, że nie ma sprawy, płacę za nadanie i proszę o fakturę… Błąd.

 

Pierwsza drukarka drukuje tuszem, którego intensywność odwrotnie proporcjonalnie odpowiada nadziei emerytów za mną, że to już koniec przygód. Nic nie widać, poza delikatnymi cieniami. Myślę, dobra, te czekoladki chyba jednak będą grane, ale Pani znów oddala się w wiadomym tylko sobie kierunku – na drugiej drukarce wydrukuje! Takiej bzrrrt, bzzzrrrt, co się po bokach odrywa i pamięta jeszcze pewnie słusznie minioną epokę, ale ona nie jest na tusz, tylko termiczna, to zadziała. Otóż nie.

 

Drukarka się zacięła. Wezwanie niezłomnego Zbyszka zbiega się w czasie z nagłą zmianą nastrojów u zgromadzonej już licznej lokalnej społeczności – oto otwiera się drugie okienko, jest nadzieja! W tak zwanym międzyczasie Zbyszkowi udało się odblokować drukarkę termiczną, Pani z okienka z wyrazem twarzy niebywałego sukcesu nad przeciwnościami losu, niemo mówiącym „I widzi Pan, w jakich warunkach my tu musimy pracować?” podaje mi czytelnie wydrukowaną fakturę. Raz jeszcze udało się przeżyć 🙂

 

A następnym razem domawiać skiety i zamiawiać kuriera, będzie dużo prościej!

 

Kłania się nisko, po samo klepisko
Moto – Bieda – Sołtys

Nowość!

Rabat dla nowych klientów