Opublikowano:
5 czerwca 2023

Syllogomania, czyli cały śmietnik prawdy o Motobiedzie…

Syllogomania, czyli patologiczne zbieractwo – w praktyce. Definicja podaje, że „chory obsesyjnie gromadzi duże ilości bezwartościowych rzeczy, często śmieci, które stopniowo zagracają jego najbliższe otoczenie i uniemożliwiają normalne funkcjonowanie” – a jak to wygląda w praktyce?

 

W życiu jest tak, że wiele rzeczy jest od siebie zależnych i żeby móc zrobić jedną rzecz, musimy wcześniej zrobić dwie czy trzy inne. Motokołchoz oczywiście rządzi się swoimi prawami i nawet ta, wydawałoby się, prosta i logiczna zasada, musiała zostać wypaczona…

 

Zaczęło się zgoła niewinnie, od przeprowadzki opisywanego ostatnio garażu – kartony, skrzynki i torby (duże ilości często bezwartościowych rzeczy) szczęśliwie zmieniły miejsce swojego zamieszkania, pełen sukces, tyle, że nie… W drugim garażu zostało zielone Espero (śmieć), które po miksie miodu, spirolu i cukru finalnie postanowiło wyzionąć ducha. Niby nic prostszego, żeby wziąć auto na hol i zaciągnąć do nowego garażu, ale się nie da (a przynajmniej nie powinno), bo Esperal nie ma przeglądu, więc można Avią na sztywnym holu wyciepać z garażu, ale już na drogi publiczne non possumus.

 

Logicznym rozwiązaniem wydaje się w tym momencie być laweta, która nawet znajduje się na stanie dumnego przedsiębiorstwa – także tu plus i brawo za predykcję, że jakiś śmietnik raz na czas może odmówić posłuszeństwa. Niemniej – jaki Pan, taki kram, w firmie pełnej śmietników, również laweta postanowiła przyjąć tryb „Nie wstanę, tak będę leżał”… Ok, co dalej, lawetę do lawety? Chwilowo nie poradzimy, temat odłożyliśmy na półkę, pojawiły się ważniejsze sprawy…

 

Coś było do zrobienia z / przy Dużym Fiacie – nie, nie PPF-ie, jeszcze innym, ale spoko, też nie jeździ – tzn silnik ma sprawny, ale okazało się, że nie ma lamp kierunkowskazów, a bez tego na drogi publiczne się wyjeżdżać nie powinno. To znaczy te lampy są, były, gdzieś w garażu i na pewno je przewieźliśmy na nowy garaż i są w którymś kartonie czy torbie… Krecia robota przekopywania zrzuconych na nowe miejsce gratów zaowocowała – póki co – wypie*doleniem połowy z nich, jako nie spełniających żadnych już standardów. Lamp kierunkowskazów do Dużego Fiata nie stwierdzono, ale jeszcze pół garażu przed nami…

 

Potrzeba przewiezienia jakiegoś długiego gabarytu i godzinna wycieczka na miejsce parkowania jednego z Polonezów (ponoć jedynego obecnie sprawnego) przyniosła smutną konstatację, iż oto Polonez jest, ale bez sprzęgła, więc cośmy się najeździli, to nasze, jeszcze tylko wrócić w korkach… Poza wychuchanym klasyczkiem Argentą – której przecież do ciężkich czy codziennych prac nie będziemy wykorzystywać – jedynym sprawnym i najbardziej niezawodnym autem okazuje się być – o zgrozo – bordowe Daewoo Espero… Można by powiedzieć, że firma działa jak – nie przymierzając – Poczta Polska…

 

Aaa, właśnie, byłbym zapomniał – spragnionym przygód pocztowych uprzejmie donoszę, że tym razem – niestety – obyło się w zasadzie bez atrakcji… Stempel dobowy się nie rozwalił, bo Pani z okienka w ogóle go nie używała, drukarka IGŁOWA zrobiła bzzzrt bez zacięć, pojechałem i wróciłem własnym autem, które działa, a jedynym ewenementem było dwóch „klientów poczty”, a być może także lokalnych śmietników i pustostanów, dzięki którym atmosfera na Poczcie stała się zdecydowanie gęstsza, jeden miał nawet własne stadko much… Niestety, wśród szerokiej oferty dóbr wszelakich dostępnych w sprzedaży na poczcie, nie było płaszcza ochronnego OP-1, czy choćby popularnej w demobilach maski typu „Słoń”, także na kilka godzin straciłem węch, ale paczki nadane 😀 Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jakieś wlepy i skiety jeszcze zostały, a co gorsza, planujemy jakiś zupełnie nowy rzut dobra wszelakiego, co oznacza, że Poczta mnie nie minie…

 

Tak czy owak mam graniczące już z pewnością wrażenie, że praca w Motokołchozie wytworzy we mnie nową jednostkę chorobową, polegającą na obsesyjnym przeżywaniu i opisywaniu dużych ilości chorych i abstrakcyjnych historii, rodem z sennych koszmarów pracowników FSO…

 

OD PREZESA:

 

Dobra, dobra, nowy, Ty mi tu nie mędrkuj o zbieractwie. Przy co drugiej rzeczy, którą chciałem wypierdolić, słyszałem mruczenie pod nosem „mmm, ale to będzie ładnie wyglądało w moim garażu” i nagle rozdupcone zegary od 125p zamiast w koszu, lądowały w Twojej torbie. Smeagol garażowy się znalazł, z pudełkami po regulatorach pracy wycieraczek, taka jego mać. Nie wiem czy odliczyć Ci to od premii jako wynagrodzenie w towarze, czy doliczyć dodatkową premię za ograniczenie ilości śmieci. W końcu odbiór kosztuje.

 

Dylemat tragiczny.

 

Dobrze, że nie daję Ci premii, jeszcze bym musiał podejmować jakąś decyzję.

Nowość!

Rabat dla nowych klientów