Opublikowano:
19 czerwca 2023

Co nie wpływa na pracę silnika, czyli zderzenie z graciarstwem…

No dobra, jest to może trochę oczywiste, ale zderzenie przeciętnego, w miarę standardowego użytkownika dróg i pojazdów mechanicznych z zawodowym graciarzem – youtuberem, to jest jednak trochę zderzenie różnych kultur motoryzacyjnych. Jakby można się było tego spodziewać, ba, nawet na to liczyłem, żeby zobaczyć to z nieco innej strony, także w dzisiejszym wpisie trochę zdziwienie, trochę ciekawość, a trochę schizofrenia graciarska w praktyce 😀

 

Jakby zrozumiałym jest, że w ojszczanym Polonezie dziurę w progu to najlepiej wypełnić pianką i pociągnąć szprejem, no bo komu to przeszkadza, taki subtelny weight reduction, póki nie sypie się z niego na trasie, jest dobrze. Poza tym, nadkole, próg czy doły drzwi nie wpływają na pracę silnika, więc wszystko jest jak powinno. Ba, w ogóle to przy założeniu, że silnik w miarę pracuje i przeżyje budę, co w przypadku Poloneza akurat takie znowu oczywiste nie jest, można obstawiać zakłady…

 

W tym miejscu z żalem informuję, że w minionym tygodniu, warszawska placówka pocztowa (poza kilkunastoosobową kolejką do jednego okienka) nic nie odjeb*ła… 😀

 

Wracając, naprawa na ślinę, taśmę i trytytkę to w sumie nic zdrożnego, jeśli mamy z tyłu głowy założenie, że śmietnik, którym aktualnie jeździmy – wróć – śmietnik, który aktualnie naprawiamy, żeby dało się nim jeździć – będzie się rozkładał zdecydowanie krócej, niż trytytka, na którą trzyma się jakiś żywotny element układu paliwowego czy chłodniczego. Zwłaszcza, jeśli oryginalna część – szczególnie w przypadku starych gratów – bywała już fabrycznie wadliwa i zaradny Janusz z Mirkiem znaleźli tanią i skuteczną metodę zastąpienia zbiorniczka wyrównawczego puszką po piwie, słomką z maca i powertejpem – zobacz jak! Jeśli coś jest głupie, ale działa, przestaje być głupie.

 

Może też być tak, że swoiste druciarstwo, które wynieśliśmy jeszcze z PRL-u, w którym nie było prawie niczego, w tym części zamiennych, więc naprawiać trzeba było jakkolwiek i chałupniczo – żyje i ma się dobrze nadal, wszak partyzantka wytrzyma najdłużej. Trochę nie wiem jeszcze, na ile zaliczyć to do działu „kreatywne i pomysłowe” i uznać za szczyt praktycznej myśli motoryzacyjno – naprawczej zaradnych rodaków, a na ile zrzucić na januszerkę, cebulactwo, lenistwo i robienie wszystkiego po najmniejszej linii oporu, jakby póki co obie opcje są w grze 😀

 

Dodatkowo warto zwrócić uwagę na kilka różnych schizofrenicznych podejść, zależnie od pojazdu, którego dotyczyć ma naprawa czy wręcz reanimacja i teraz tak:
– przeciętny Poldek, czyli to się zateguje, nikt z tego strzelać nie będzie, byle się jakoś do garażu doturlał;
– Poldek na Amerykę Południową, czyli wszystkie istotne rzeczy na wysoki połysk i od razu z zapasem, bo kilkanaście tysięcy kilometrów to jednak nie w kij dmuchał, ale już takie rzeczy jak stan blacharski czy rozmaite dodatki, które nie wpływają na pracę silnika – olej i idź dalej;
– Argenta, mhhhhm, kochany klasyczek, wszystko na oryginalnych częściach, trzymana pod kocykiem, dobranoc skarbeńku, tatuś bardzo Cię kocha i nie pozwoli Ci nic zrobić na zasadzie „jakoś to będzie”;
– PPF – ku*wa, już tyle kasy w to gówno wpie*doliłem, że równie dobrze można go zrobić jak należy, jak skończymy nie będę miał nawet na ubezpieczenie, ale ma szansę być nawet lepszy, niż jak schodził z fabryki (o to w sumie nie aż tak znowu trudno);
– daily, czyli żeby miało sprawną klimę.

 

Tymczasem na sklep trafiły wlepy, które nie wpływają na pracę silnika i eleganckie skarpety do sandałów na lato, w których można dawać miodu silnikom lekkich obyczajów (w dwóch rozmiarach, bogactwo!), także potrzeby pierwszego świata zrealizowane, więcej i nowych rzeczy po weekendzie, albo już w weekend na targach w Kielcach.

Nowość!

Rabat dla nowych klientów